Im większe w człowieku wewnętrzne rozbicie, poczucie własnej słabości, niepewności i lęk, tym większa tęsknota za czymś, co go z powrotem scali, da pewność i wiarę w siebie. - Antoni Kępiński.
Harry:
W sobotę stawiłem się pod pokojem Gwen równo o dziesiątej. Miałem zająć Ją przez cały dzień, żeby reszta miała czas na przygotowanie wszystkiego. Dzisiaj był trzeci marca, a to oznaczało urodziny Gwenny, która kończyła dokładnie dwadzieścia lat. Jest młodsza ode mnie o rok. Westchnąłem i oparłem się o ścianę, czekając aż jubilatka wyjdzie ze swojej sypialni. Dlaczego dziewczyny muszą się tak długo szykować? Zanim zdążyłem odpowiedzieć sobie na to pytanie, drzwi otworzyły się delikatnie, a zza nich wyjrzała zjawiskowa piękność. Ciemne, prawie czarne włosy opadały falami na Jej ramiona. Odziana była w brązową koszulkę na krótki rękaw, czarny kardigan, a na nogach miała idealnie dopasowane, ciemne jeansy. Jednak na to wszystko później zwróciłem uwagę. Najpierw były Jej oczy. Piękne, błyszczące niczym gwiazdy na nocnym niebie. I ten uśmiech. Nieśmiały, ale bardzo uroczy.
- Cześć. - powiedziała cicho, a pod wpływem mojego spojrzenia Jej policzki delikatnie się zarumieniły, przez co wyglądała jeszcze piękniej.
- Cześć. Wyglądasz... przepięknie. - wykrztusiłem. Odchrząknąłem i wyciągnąłem do Niej rękę. - Czy pozwoli Pani się porwać, panno Cairstairs? Zaplanowałem dla Pani ekscytujący dzień na mieście z nadzieją, że będzie się Pani świetnie bawić.
-Ależ oczywiście, panie Styles.
Chichocząc, ujęła mnie pod ramię i poszliśmy po nasze kurtki, a potem wyszliśmy na zaśnieżone ulice miasta Zenith*. To małe miasto, ale nie aż tak małe, żeby każdy tu znał każdego. To miejsce nie dorównuje jednak mojemu rodzinnemu miastu, Holmes Chapel. Ale teraz jestem tutaj i muszę się zająć dziewczyną, która szła obok mnie. Dziewczyną moich marzeń. Kątem oka na Nią zerknąłem i uśmiechnąłem się delikatnie. była strasznie urocza w tej szarej czapce z brązową buźką pandy.
- Ok, to gdzie mnie porywasz? - spytała, rozglądając się po okolicy. Mój uśmiech natychmiast stał się tajemniczy.
- Zobaczysz. Zaplanowałem coś, czego nie zapomnisz do końca życia.
- Cześć. - powiedziała cicho, a pod wpływem mojego spojrzenia Jej policzki delikatnie się zarumieniły, przez co wyglądała jeszcze piękniej.
- Cześć. Wyglądasz... przepięknie. - wykrztusiłem. Odchrząknąłem i wyciągnąłem do Niej rękę. - Czy pozwoli Pani się porwać, panno Cairstairs? Zaplanowałem dla Pani ekscytujący dzień na mieście z nadzieją, że będzie się Pani świetnie bawić.
-Ależ oczywiście, panie Styles.
Chichocząc, ujęła mnie pod ramię i poszliśmy po nasze kurtki, a potem wyszliśmy na zaśnieżone ulice miasta Zenith*. To małe miasto, ale nie aż tak małe, żeby każdy tu znał każdego. To miejsce nie dorównuje jednak mojemu rodzinnemu miastu, Holmes Chapel. Ale teraz jestem tutaj i muszę się zająć dziewczyną, która szła obok mnie. Dziewczyną moich marzeń. Kątem oka na Nią zerknąłem i uśmiechnąłem się delikatnie. była strasznie urocza w tej szarej czapce z brązową buźką pandy.
- Ok, to gdzie mnie porywasz? - spytała, rozglądając się po okolicy. Mój uśmiech natychmiast stał się tajemniczy.
- Zobaczysz. Zaplanowałem coś, czego nie zapomnisz do końca życia.
Niall:
Przygotowania do urodzin Gwendolyn trwały w najlepsze. Pomagała cała nasza paczka, nawet Sophie się dołączyła. Oczywiście wszyscy byliśmy zdziwieni jej pojawieniem się i tym jej niepewnym uśmiechem, jednak Flora powiedziała nam, żebyśmy dali jej szansę, bo może się okazać, że wcale nie jest taka zła na jaką pozuje. Osobiście skwitowałem to jedynie wzruszeniem ramion i zająłem się z powrotem zawieszaniem wstążek na suficie pokoju Harry'ego. Nie wiem, dlaczego akurat u niego, a nie u Gwen, ale się nie wtrącałem. Kątem oka obserwowałem jak Flora ustawia z pomocą Louisa kubki i te inne rzeczy na stole. Co chwila się z czegoś śmiali i wyglądali, jakby się naprawdę dobrze czuli w swoim towarzystwie. Zacisnąłem zęby i odwróciłem wzrok, a w moim sercu zakiełkowało pewne uczucie, które wcale nie było przyjemne. Zazdrość. Wstyd się przyznać, ale byłem zazdrosny o Florę i mojego najlepszego przyjaciela. Nigdy nie mogłem przestać myśleć o Florze. Dotąd myślałem tylko jak uprzykrzyć Jej życie, jednak od tego pocałunku u Niej w pokoju, moje myśli względem Niej diametralnie się zmieniły, zaczęły biec zupełnie innym torem. Jednak, mimo wszystko, być zazdrosnym o przyjaciela? Przecież to niedorzeczne i głupie. Muszę przestać tak czuć, bo to bardzo niebezpiecznie, ogółem uczucia to bardzo niebezpieczna broń. Kiedy skończyłem już wszystko zawieszać, zszedłem z drabiny i podszedłem do stolika, przy którym w dalszym ciągu stali Flora i Lou.
- Pomóc ci w czymś jeszcze? - spytałem, przerywając im rozmowę. Spojrzała mnie ciemnymi oczami i uśmiechnęła się, a w Jej policzku zakwitł uroczy dołeczek. Od razu krew we mnie zawrzała, żołądek zacisnął się w ciasny supeł, a w gardle nagle pojawiła się nieznośna gula, nie do przełknięcia.
- Mógłbyś przynieść jeszcze trochę picia z kuchni? Postawiłam je przy lodówce. - westchnęła. - Mam nadzieję, że nikt ich stamtąd nie zabrał.
- Na pewno jeszcze są. - uspokoił Ją Louis, kładąc Jej dłoń na ramieniu. Cichutko zazgrzytałem zębami. Mam nadzieję, że tego nie usłyszeli.
- Pójdę po nie i się przekonamy. - powiedziałem. Słowa zabrzmiały zbyt ostro, więc się po prostu zmyłem. Po drodze do kuchni mamrotałem do siebie pod nosem, że jestem głupi, co w gruncie rzeczy jest prawdą. Nie mam prawa być zazdrosny ani o Louisa ani o Florę. To, że kiedyś byliśmy w sobie zakochani, nie daje mi prawa być o Nią teraz zazdrosnym. Muszę nauczyć się rozróżniać to, co było kiedyś, a to co jest teraz. Westchnąłem, jak na mój gust, zbyt dramatycznie i wszedłem do kuchni. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i w końcu dostrzegłem dwie zgrzewki napojów ustawionych tuż koło lodówki. Ruszyłem w ich stronę, jednak zaraz poczułem tępy ból w potylicy, moje ciało zapłonęło żywym ogniem i naraz ze wszystkich stron ogarnęła mnie wszechstronna i nieprzenikniona ciemność.
Liam:
Byłem dumny z Sophie, gdy widziałem Jej starania, by lepiej traktować moich przyjaciół. Naprawdę rozpierała mnie cholerna duma. Soph stara się i robi to dla mnie, bo wie jak ważni są dla mnie przyjaciele. Wiem, że to brzmi, jakbym myślał, że jestem pępkiem świata, ale ja po prostu wiem, że to ja jestem powodem Jej pracy nad sobą. Miałem nadzieję, że uda Jej się przekonać do siebie dziewczyny. Chłopaków da się szybciej urobić, jak z nimi porozmawiam. Właśnie, skoro mowa o chłopakach, to gdzie się podział Niall? Flora wysłała go po napoje już dobrą godzinę temu, a jego dalej nie ma. Gwen i Harry przyszli przed paroma chwilami i nic nie wiedzą, jednak widziałem, że pannę Mercer zżera od środka niepokój. Nie dało się nie zauważyć, że dziewczyna czuje coś do niego tak samo jak on do niej, ale oboje się do tego nie przyznają. Ciekawe dlaczego?
- Słuchajcie, gdzie wcięło Niall'a? - spytała w końcu Josey. - Wyszedł jakąś godzinę temu i zniknął.
- Wiemy... Idę go poszukać. - oznajmiła brunetka.
- Pójdę z tobą. - powiedziała Sophie i odprowadzane naszymi spojrzeniami wyszły. Louis podszedł do mnie, podczas gdy reszta dalej składała jubilatce życzenia.
- Widać musi cię bardzo kochać, skoro tak mocno stara się zmienić w stosunku do nas. - zauważył cicho.
- Wiem. I naprawdę się z tego cieszę. - uśmiechnąłem się.
Minęło może z kilka minut, kiedy nagle do pokoju Harry'ego wpadła przerażona Sophie, w oczach której lśniły łzy. Dyszała ciężko, jak po biegu długodystansowym. Powiodła po nas wszystkich wzrokiem i drżącym głosem powiedziała:
- Niall... został... zaatakowany!
Flora:
On żyje, mówiłam sobie w myślach, gładząc z niemym szlochem Jego poranioną twarz. Kilka chwil temu Sophie pobiegła po pomoc, a ja zostałam przy Niall'u. Nie chciałam Go odstępować ani na krok, nawet choćby ten najmniejszy. Spojrzałam na Jego klatkę piersiową, na której pojedyncze rany krwawiły obficie i nie znikały, co mnie mocno zastanowiło. Szybko rozdarłam jego zakrwawioną koszulkę, zmoczyłam ją po czym ponownie opadłam obok chłopaka na kolana i zaczęłam przemywać Jego rany. Nagle dostrzegłam kartkę wystającą z kieszeni spodni Niall'a/ Ogarnęły mnie złe przeczucia, dlatego drżącą ręką ją wyjęłam. Rozwinęłam ją i przebiegłam wzrokiem po zapisanych czarnym atramentem słowach.
Miej się na baczności, Florence.
Bo następna będziesz ty.
Ale z tobą nie obejdę się już tak...
łagodnie.
A.
Kolejne łzy pociekły ciurkiem po mojej twarzy. O mój Boże, to moja wina. To moja wina, powtarzałam w myślach. Nagle do moich uszu dotarł zduszony jęk Niall'a. Spojrzałam na Jego twarz. Jego powieki zadrżały gwałtownie i po chwili uchyliły się, ukazując światu porażający i niesamowity błękit Jego oczu. Z gardła wyrwał mi się zdławiony szloch. Oczywiście oznaczający ulgę.
- Co...? - wychrypiał. Pogłaskałam Go czule po policzku, czując jak ściska mnie w dołu. To moja wina. Przełknęłam bezgłośnie ślinę.
- Ktoś cię ładnie załatwił. Nie ruszaj się i na razie nic nie mów, żeby cię jeszcze bardziej nie bolało. - powiedziałam łagodnie. Nie potrafiłam mu spojrzeć w oczy. Gdybym to zrobiła, skapnąłby się, że nie mówię mu całej prawdy.
Czekając na pomoc ściskałam Jego dłoń, a drugą głaskałam potargane włosy blondyna, jednocześnie bijąc się z myślami. Tu z jednej strony Liam i Niall są coraz bardziej podejrzliwi i dociekliwi. Z drugiej strony Alex robi się coraz bardziej niebezpieczny i bezczelny. Będę musiała im wyjawić prawdę. O mnie. O Alexie. O tym kim jestem i kim byłam. Będą musieli nauczyć się jak mogą się obronić przed moim kuzynem.
Przybiegli Sophie, Liam, Louis i pielęgniarka. Kiedy Go zabierali do Skrzydła Szpitalnego, przemknęło mi przez myśl, że Gwenny ma przeze mnie spieprzone urodziny. Nie ma to jak wpędzać się w jeszcze głębsze poczucie winy.
*Zenith - wymyślone przez autorki miasto w Anglii, które tak naprawdę prawdopodobnie istnieje w Stanach Zjednoczonych w stanie Ohio.
----------------
hej, trzymajcie kolejny.
liczę na komentarze.
Kocham Was wszystkich.
Siemaneczko .
/ loluśka. :D
----------------
hej, trzymajcie kolejny.
liczę na komentarze.
Kocham Was wszystkich.
Siemaneczko .
/ loluśka. :D